niedziela, 27 października 2013

Portugalia: dzień 2

Dzień 2 i mój ulubiony
Zaczął się średnio.
Deszcz
zimno
średnie widoki
poszukiwanie plaży



znalazłyśmy łódkę na jakimś bagnie.
mój kapelusz przeznaczony na dzikie plaże służył do ochrony przed deszczem. 
stylówa jaka była kazdy widzi

Potem po wytrwałych poszukiwaniach...




Znalazłysmy raj nazywany inaczej: 
 Cabo de Sao Vincente























A potem obiad z serem, bagietką, oliwkami i innym takimi smakołykami w najbardziej odpowiednim na to miejscu jakie widziałam do tej pory:




A potem już tylko droga do Lisbony. Kilka godzin na krętych drogach w środku nocy bo doszłyśmy do wniosku, że nie ma sensu wracać 40 km do autostrady (był sens..) Wielkie oklaski dla Tytti za nawigowanie mnie do celu, chociaż ona twierdziła że to nie problem bo w Finlandii musiała dodatkowo zwracać uwagę na renifery . Jedyny plus to te widoki na początku:

w stronę portugali- część I

Jako, że nigdy nie byłam w portugali a żal nie wykorzystać okazji kiedy jest się tak blisko, przy pewnej kolacji padł pomysł szybkiej organizacji wyjazdu. Mapa została sporządzona (mniej więcej), samochód pożyczony (dzięki tato!) i w piątek o godzinie na granicy dnia i nocy wyruszyłyśmy:


Robiąc jeden postój na śniadanie przy jakieś obskórnej stacji dotarłyśmy do Sewilli, która była pierwszym przystankiem:


 
Potem mimo, że ja byłam za spokojnym zjedzeniem obiadu na dachu hostelu, Anastasia niczym prawdziwy turysta zarządziła zwiedzanie. Najpierw na własną rękę ogrody pałacu Alkazar, a potem free tour z przewodnikiem. Jestem jej za to wdzięczna najbardziej na świecie do tej pory.
ALKAZAR:









Potem była wycieczka z przewodnikiem przed którą wzbraniałam się najbardziej. Nienawidzę wszystkiego w takich wycieczkach: tłumu ludzi, chodzenia po turystycznych szlakach, faktów historycznych które nikogo nie interesują ale ludzie twardo słuchają itp. itd
I BARDZO się cieszę, że dałam się namówić bo przez 3.5 godziny umierałam ze śmiechu słuchając historii naszego przewodnika z Marakeszu, który mówił 4 językami i pokazał nam milion pieknych miejsc, których sama nigdy bym nie znalazła: 









                                  Po całym dniu jedzenia kanapek znalazłyśmy tanią kubańską knajpkę z równie promocyjnym tradycyjnym sewillanskim (nie wiem jak to się odmienia) trunkiem Rebujito. Trochę jak mojito z posmakiem jabłka. Polecam:D



i to by było na tyle dnia pierwszego!