wtorek, 5 listopada 2013

Lizbona

Ostatnia szybka porcja zdjęć.

W Lizbonie zabawiłyśmy trochę ponad jeden dzień-   za mało na zobaczenie chociażby części tego co bym chciała 

Hostelowe ( 7 euro za noc! ) widoki:



Początek wycieczki z Jose. Polecam bardzo i serdecznie. Spacer z przystankami na fajne historie i domowej roboty Ginje. 
http://lisbonfreetour.blogspot.com.es/  - link gdyby ktoś się wybierał.




Jakiś raper.



Kościół do Carmo, którego dachu nie odbudowano po trzesieniu ziemi w XVIIIw w którym zginęło ponad 30 tys ludzi. Miało to miejsce 1 listopada, więc większość mieszkańców na mszy kiedy dachy kościołów nie wytrzymały wstrząsów. Wielu zginęło od pożarów wywołanych przez spadające świece zapalone w dniu święta zmarłych. Ci którzy mieli szanse przeżyć uciekli na wybrzeże gdzie zalało ich tsunami. Według Jose, to trzęsienie ziemi miało taką siłę, że odczuli je również mieszkańcy Wenecji.


Trochę pięknych widoczków, po strasznej historii





Cieszymy się bo jedziemy tramwajem. 
Dziewczyny miały atrakcje, ja nie jestem pewna czy gorzowskie linie nie wyglądają bardziej zabytkowo 

Lumpeks w kościele


Pasteis de nata- ciastka z budyniem
Moja wielka miłość- POLECAM

Strażnik przy dawnej siedzibie wojska. Od angielskiego oprócz urody różni się tym, że czasem podrapie się w nos, czasem się uśmiechnie. Normalny gość.
Kiedyś byli dwaj ale zredukowali do jednego - kryzys



Wspomniane już wcześniej Ginje. Czyli nasza nalewka wiśniowa. Marzyła mi się w czekoladowych kieliszkach ale niestety, brakło. Ważne, że domowej roboty i Pani powybierała dla nas wisienki. (Z pozdrowieniami dla Pauli! )


Uliczki w klimacie, którego nie widziałam nigdzie indziej. Łatwo się zgubić, ale tez warto. 


Widok na zamek św Jerzego




                                        I pamiątkowa fotka na dowód, że weszłyśmy na samą górę


                                                                   
                                          Różowa ulica- nie wiem dlaczego, nie wiem kto to zrobił i kiedy.




                                           Wspieramy dobrą muzykę, więc kupujemy płytki.
         Nie pamiętam imienia, sprawdzę to powiem i wstawię kawałek bo naprawdę warto posłuchać.


Uzupełnianie zapasów wody - ekonomicznie 



Portugalskie drzwi, jak z krainy liliputów. Większość z mieszkańców spokojnie się w nie mieści



Moj nowy nabytek, jako że przez pierwsze 1000 km miałyśmy TYLKO jedną płytę  Grechuty + manicure podróżniczy


Zakochałam się w mieście, JEDZENIU, ludziach którzy milion razy pomogli nam odnaleźć drogę, doradzili gdzie iść i co warto zobaczyć. Wolałabym zostać jeszcze przynajmniej tydzień, bo przez taki dzień zyskuje się tylko świadomość jak wiele nie zobaczyłyśmy.


Wieczór spędziłyśmy w piwnicznym barze do którego trafiłyśmy przypadkiem. Jedna z moich najlepszych nocy od wyjazdu z brazylijska muzyką na żywo i super dobrą i super tanią carpirinią . Wstawiłabym zdjęcia ale przysięgam, że się nie zgrały. Wielkie brawa dla lisbońskich chłopców, którzy cały czas wierzyli, że można nauczyć nas tańczyć salsę. 
Teraz tylko czekam na Zuziową organizację, bo ja wrócić chcę koniecznie!

3 komentarze: