piątek, 1 sierpnia 2014

Bristol od kuchni

         Podobno 60% ludzi na swiecie nie lubi swojej pracy. Oznacza to, że ponad połowa mieszkańców planety czuje co rano dokładnie to samo co ja.
Nie zamierzam rozczulać się nad swoim losem, bo tradycyjnie miałam w tym wszystkim dużo szczęścia: znalazlam pracę prawie od razu po przyjezdzie i dzięki temu spędzając praktycznie cały dzień jako kelnerka mogę układać sobie w między czasie w głowie trasy na które kupię bilety za zarobione w tym motłochu pieniądze.
Knajpa w której pracuje jest największa restauracją w anglii. Działa na zasadzie otwartego bufetu gdzie ludzie po zapłaceniu na wstępie jakiejś kwoty przez 2 godziny mogą jeść co tylko chcą, ile tylko są w stanie.
W praktyce wygląda to tak, ze poza małą częścią normalnych klientów, większość zachowuje się jakby po pół roku wyszła z dżungli i przyszła do nas na pierwszy posiłek.
Widziałam już ze 20 cudownych ozdrowień w ktorych osoby tak otyłe że musiały chodzić o kulach, zostawiały je oparte o blat żeby unieść  5 talerzy. Wyrzucam dziennie tyle jedzenia ze moglabym wykarmic pół afryki.
Nie przeszkadza mi ciężka praca, nie przeszkadza mi monotonnia ale spędzam 10 godzin dziennie w piekle konsumpocjonizmu. Ludzi przerażająco otyłych i jeszcze bardziej przerażająco bezmyślnych.
A potem, chociaż codziennie obiecuję sobie, że wrócę do domu i wyśpię się w końcu to Bristol ma cały czas tyle do zaoferowania, że noc powinna być 2 razy dluższa. Koncerty (ostatnio after z Public enemy), grile, puby, parki i port a wszystko tak klimatycze, że ciężko będzie wrócić do poznańskiej rzeczywstości SQ:-)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz